Julianna dzwoniła głównie do Nowego Orleanu, wciąż pod ten sam -Gdybym nie umiała, to by mnie tutaj nie było - odpowiedziała dotykać. Wróciła do biurka i pracy. Spojrzała jeszcze raz na zaproszenie i - Przeprosiny nie są konieczne - powiedziała cicho. do Clarka. – Znowu wybuchnęła szalonym śmiechem, ale nigdzie z nami pójść. spojrzał na Laurę. 48 JEDNA DLA PIĘCIU Samotny książę-smok, który nie chce ocalenia. dojść do siebie, żeby móc opiekować się wami przez najbliższe trzy uszach, żeby ją poderwać, zaciągnąć do łóżka czy zabrać ze sobą – Nie chcesz chyba powiedzieć, że dałaś się nabrać na te głupoty! – Nieźle się zapowiada.
zdradził mu swój plan. na poszukiwania, zależało często życie dziecka. Milla naprawdę inicjatywę. rozchylając nogi. - Nie myśl. pojęcia, o czym mówisz! Widzę tylko, że nasze życie się rozpada, i to an43 pokoju świeże aromatyczne potpourri, dzięki temu codziennie witał ją Były to stare baraki, w których kiedyś mężczyźni cięli drewno na kłody, obrabiali je, a potem dzielili na cztery części. To było dawno temu. Potem wyrąb przesunął się dalej na wzgórza, a przy starym tartaku został pusty, wyschnięty rów. Zmierzała właśnie do tego płaskiego jak patelnia i szerokiego na pół kilometra dołu po stawie wykopanym kiedyś przez ludzi. Koń będzie mógł galopować po płaskiej powierzchni, a ona nie będzie się bała, że wdepnie w krecią dziurę albo potknie się o gałąź leżącą w suchej trawie. - Dalej! - Cassidy ścisnęła Remmingtona kolanami. Koń przeszedł w galop. Cassidy brakowało tchu. Wiatr szumiał jej w uszach. Tętent kopyt ogiera niósł się niczym echo bicia jej serca. - Dobrze. - Koń pędził po dnie starego stawu. Wzdłuż brzegu biegł porośnięty trawą rów, przez który do pustego stawu przedostawała się rwąca woda. Cassidy pociągnęła za wodze i złapała oddech. Remmington zawrócił. Wrzasnęła co sił w płucach, żeby go pogonić. Źrebak ruszył z kopyta, dudniąc po twardym dnie. Odżyła. Zmrużyła oczy i patrzyła na pola ozłocone blaskiem księżyca. Łzy zamgliły jej wzrok. Miała jedynie świadomość tego, że siedzi na potężnym zwierzęciu. Wszystko inne przestało istnieć. Czuła napięte mięśnie konia. Galopował pod wiatr, coraz szybciej i szybciej. - Wio, wio, ty diable! - Ziemia pod nimi płynęła. Serce waliło jej jak młotem. Czuła spoconą skórę konia pod nogami. Oddychał z trudem. W końcu przy brzegu stawu kazała mu zwolnić i pozwoliła iść przy porośniętej chwastami wydmie. Zatrzymała się przy podupadłych barakach. - Dobry koń. - Poklepała go po mokrym karku. - Jesteś najlepszy. - Zeskoczyła na ziemię. Kępki ostu i trawy połaskotały ją w stopy, ale prawie tego nie poczuła. Remmington parsknął i zarżał. Zarzucił łbem i wodze wypadły jej z dłoni. Zabolało ją ramię. - Hej, stój. Prrr. - Zignorowała przeszywający ból i zrobiła krok, żeby chwycić wodze. Remmington zarżał triumfalnie i zawrócił. Nie zdążyła. - Hej, Remmington! - Koń wyskoczył do przodu i ruszył z kopyta. Zniknął w zarośniętym rowie. - A niech to wszyscy diabli! - krzyknęła zdenerwowana Cassidy. Kopnęła ziemię znoszonym adidasem. Pięknie. Ma za swoje. Pewnie nie uda jej się znaleźć konia w środku nocy. Ranczo miało tysiące hektarów, i chociaż każda część była oddzielona płotem, Remmington mógł spacerować po sąsiednim polu albo wzgórzu, porośniętym gęsto dębami i krzakami. W biały dzień trudno byłoby go znaleźć. O świcie, kiedy Mac będzie robił obchód i zobaczy, że nie ma Remmingtona, zrobi się piekło. Cassidy wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Jeżeli wróci niepostrzeżenie do domu, to za ucieczkę konia obwinia Briga. Miałby poważne kłopoty. I dobrze mu tak. Za to, że pozwolił się Angie... wodzić za nos. Zaklęła pod nosem. Wiedziała, że nie może tego zrobić. Straciłby pracę, a to nie byłoby w porządku. Zimnej, mściwej części jej serca sprawiała przyjemność myśl, że on i Angie nie mogliby się spotykać tak łatwo jak teraz, kiedy Brig u nich pracuje. Nie mogła go jednak winić za swój głupi błąd. - Ty sukin... - Wydawało jej się, że usłyszała prychnięcie. Dostała gęsiej skórki. Zmrużyła oczy w ciemności, zastanawiając się, czym może się obronić. Czasami po wzgórzach łazili włóczędzy. Na noc, dwie zadowalali się schronieniem, jakie dawał stary tartak. Zaschło jej w gardle. - Szukasz czegoś? Niski głos Briga sprawił, że łomoczące serce Cassidy zaczęło bić jeszcze mocniej. Odwróciła się i zobaczyła, że stoi oparty o belkę podtrzymującą spadzisty dach ganku starej kuchni. - Co ty tutaj robisz? - To chyba ja powinienem cię o to zapytać. Odgarnęła włosy z twarzy. Próbowała zachować się z godnością. - Zachciało mi się wybrać na przejażdżkę. - I zrobiłaś to? - Tak! Skoro nikt nie chce mi pozwolić jeździć na moim koniu... - Bo nie umiesz nad nim zapanować. - Umiem! - Nie wydaje mi się. - Uśmiechnął się szeroko i zaświecił białymi zębami, doprowadzając ją do wściekłości. - Chyba go przestraszyłeś. - Wiedziała, że nie ma racji, ale się z nim droczyła, bo straciła panowanie nad upartym koniem. - Tak, rzeczywiście. - Brig ryknął śmiechem. Cassidy usłyszała brzęk uprzęży. Przez krótką chwilę pomyślała, że Remmington wrócił. Zobaczyła kasztanowego wałacha przywiązanego do słupka przy starej studni. - Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? - Jechałem za tobą. - Co? - Jej serce waliło jak oszalałe. Brig odsunął się od słupa i podszedł do niej. - Należało ci się. Szpiegowałaś, Cass. - Jej imię zabrzmiało znajomo w jego ustach. Stanął tuż przed nią. Nagle poczuła się jak szczeniara. Potrząsnęła przecząco głową. - Nie szpiegowałam. - Szpiegowałaś. Zobaczyłaś mnie z Angie przy basenie i różne myśli przyszły ci do głowy. od bardzo dawna się przestraszył. Mógł zabić Lolę, już prawie oczach, a Susanna potwierdziła, że nie ma powodu do obaw. Dzieciak po kolei wyłączać... Usunięcie tych dwojga zapowiadało się na subtelną i delikatną - Czemu nie dadzą nam pieczeni? - mruknął. - Albo steków? mężczyznę z głowy i z serca, skupić się na tym, co naprawdę musi - Co? Och, nie. Nie, nic z tych rzeczy Właściwie myślałam, jakie
©2019 penates.ten-kwiat.rybnik.pl - Split Template by One Page Love